piątek, 28 października 2011

Poimieninowe zakupy

   Jakiś czas temu były moje imieniny, ponieważ nikomu nie chciało się pogłówkować co mi podarować w prezencie, więc dostałam wolną rękę i mogłam troszkę zaszaleć.
   Oczywiście jak prawdziwa kobieta musiałam zasilić najpierw swoją szafę, same wiecie jak to jest, półki pękają w szwach, a zawsze ten sam problem, że nie ma czego na siebie włożyć. Kiedy już zadowoliłam swoją typową kobiecą stronę, to pozostała ta druga wnętrzarsko-dekoratorska.


   I tak w moje posiadanie wpadły te dwie białe miseczki, z lekkimi przecierkami z home & you. Miałam szczęście, były w promocji. Ale nie tylko one bo też ten uroczy dywanik, któremu nie mogłam się oprzeć i świetnie pasuje do naszej łazienki.

 



Fragment mojej łazienki, rzadko pokazywana ze względu na wiecznie suszące się pranie, mała Zosia brudzi się niemiłosiernie i przebiera nawet kilka razy dziennie.



W tle widać koszyk, który to miał służyć jako rowerowy, ale lato minęło i się nie doczekał. Wycieczki rowerowe zostały odłożone na czas, kiedy Zosia podrośnie, bo niestety wytrzymywała nie dłużej niż 10 minut, po czym nudziła się i płakała. Koszyk wyszperany na targowisku pomałowałam białą farbą w sprayu, po czym dodałam numer 13, dla nas szczęśliwy.
   Jak są imieniny, to muszą być kwiaty, w drodze powrotnej zajechaliśmy do mojej ulubionej kwiaciarni i wybrałam sobie tego uroczego kwiata Pellea, a do kompletu kubek, który stał się doniczką.


  
   Zapomniałam dodać, że udaliśmy się też na festiwal makaronów do Pizza Hut, było pysznie i już nakupywałam przeróżnych składników i zaczynam sezon obiadowo - makaronowy.
    C i a o !

niedziela, 2 października 2011

Do końca świata..... i jedeń dzień dłużej




Moja nieobecność w świecie blogowym zostaje usprawiedliwiona. Jak widać na załączonej fotce dużo się ostatnio u mnie działo, sporo było nerwów, przygotowań, ale już jesteśmy oficjalnie małżeństwem, chociaż już od dawna tak się czuliśmy i praktycznie nic się nie zmieniło, oprócz mojego nazwiska :)
Wakacje upłynęły szybko, nie bardzo miałam czas na swoje przyjemności, w między czasie nakupiliśmy dość sporo drobiazgów, które wymagają drobnej renowacji, więc mam nadzieję, że w porze jesiennej będę miała wam okazję pokazać trochę zmian u nas.
Niestety ostatnimi czasy musieliśmy totalnie przeorganizować nasze mieszkanko, na niekorzyść pod względem estetycznym, jednakże na koszt bezpieczeństwa naszej Zosieńki, która uwielbia się wspinać  i ściągać wszystko co znajdzie się na jej wysokości, a z dnia na dzień przybywa jej centymetrów i kolejne rzeczy muszą lądować na coraz to wyższych półkach.
Razem z mężem mieliśmy postanowienie sprezentować sobie w prezencie ślubnym aparat fotograficznym wysokiej jakości, dlatego wstrzymuje się na razie ze zdjęciami, licząc że już wkrótce spełnimy swoje postanowienie i moje fotki będą pierwszej jakości, a nie kiepskie jak dotychczas.
Wrzucam też fotkę mojej Zosieńki, ach jak ona szybko rośnie i jaka bystra i cwana jest ;) To niewiarygodne, że taki maluch tyle potrafi...


Apropos ślubu i wesela było super. Msza przebiegła bardzo uroczyście, przepięknie udekorowany kościół przez siostrę zakonną, a  w trakcie mszy mieliśmy znajomą, która zaśpiewała dla nas dwie piosenki, aż wszyscy bili jej brawa. Zosia sypała dla nas kwiatki, pod kościół zajechał po nas stary samochód milicyjny, a pan "milicjant" skuł nas w kajdanki i odprowadził do wozu :)




Później już na sali odtańczyliśmy pierwszy taniec, zaczeliśmy od spokojnej piosenki "Everything" Michael Bubble, żeby w połowie już zacząć szaleć i wygłupiać się do "Do you love me" The Counters :) Goście byli zachwyceni, a my cały już stres wreszcie mieliśmy za sobą.
Niestety do tej pory nie doczekaliśmy się podróży ślubnej, wciąż nie możemy wyrwać się z pracy, może w zimę pojedziemy na narty, a na wiosnę odwiedzimy Wielką Brytanię :)